Nowy Trójkolorowy: Jakub Szymański

25.09.2019 11:32

Kolejnym zawodnikiem, którego przedstawiamy kibicom siatkarskiej GieKSy w ramach cyklu "Nowy Trójkolorowy", jest młody przyjmujący Jakub Szymański, mistrz świata kadetów z 2015 roku i absolwent Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Spale.

Początki

Będę musiał wymienić sporo osób, które pomogły mi w siatkarskich początkach. Przede wszystkim mojego wujka i brata, którzy obudzili we mnie miłość do tego sportu. Pogrywałem w młodych latach, jak chyba każdy chłopak, w piłkę nożną, ale kiedy było więcej czasu, jeździłem z wujkiem i bratem na siatkówkę, patrzyłem, jak grają, a potem do nich dołączyłem i tak to się zaczęło. Od razu muszę wyjaśnić, że nie znam się z Grzegorzem Szymańskim. byłym reprezentantem Polski i wicemistrzem świata z 2006 roku, i nie jesteśmy rodziną, ale to właśnie po nim odziedziczyłem w Kielcach pseudonim boiskowy. Do tego zupełnie przypadkiem wybrałem jego dawne miejsce w szatni!

Powrót do siatkówki

Musiałem zrobić jakiś krok do przodu, by rozwijać się siatkarsko, wtedy – to były czasy pierwszej klasy gimnazjum - pomogła mi pani Aleksandra Dobrzańska razem z córką Martą, dzięki którym trafiłem do Chemika Bydgoszcz. Ale zrezygnowałem z tej szkoły po kilku miesiącach, uznałem, że siatkówka nie jest jednak dla mnie. Wtedy mierzyłem 169 centymetrów, ale już na początku trzeciej klasy gimnazjum wyrosłem do 190 cm i wtedy stwierdziłem, że może warto dać sobie szansę i wrócić do sportu.

Trafiłem na zgrupowanie kadry wojewódzkiej, które przygotowywało nas bezpośrednio do Turnieju Nadziei Olimpijskich, traktowanego jak swego rodzaju kwalifikacje do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Spale. I stało się tak, że ostatecznie po kilku obozach szkoleniowych trafiłem do spalskiego SMS-u. Bardzo mi wtedy pomógł trener kadry wojewódzkiej Jerzy Komorowski: w okresie między TNO a szkołą w Spale nie miałem klubu, a on znalazł mi drużynę blisko domu, z którą mogłem regularnie trenować raz lub dwa razy w tygodniu.

Mistrzowska grupa

W Spale trafiłem naprawdę na świetnych ludzi. Już sam fakt, że ta grupa nie przegrała ani jednego meczu w międzynarodowych turniejach młodzieżowych, mówi wiele o jej sile. Mój rocznik był dopełniającym dla rocznika 1997, dlatego miałem okazję był w składzie drużyny, która zdobyła złoto mistrzostw świata kadetów. Pojechałem tak jako trzeci przyjmujący; niestety, był to mój pierwszy i ostatni taki turniej, ale trzeba przyznać, że w tamtym czasie tylko naprawdę wybitni gracze otrzymywali powołania na wszystkie turnieje mistrzostw Europy czy świata.

Finałowe spotkanie mistrzostw świata kadetów z Argentyną, wygrane przez nas 3:2, zapamiętam przede wszystkim z powodu wrzawy, jaka panowała w hali. Obiekt był nieduży, a kibiców w nim było naprawdę mnóstwo. Nie było mowy o siedzeniu na trybunach, bo taki ścisk panował w hali. Przyznam szczerze, że choć oglądałem ten mecz z kwadratu rezerw, to czułem ogromny stres – z powodu tego hałasu i przez sam przebieg meczu, w którym każdy set kończył się zaciętą walką w końcówce. Jestem pewien podziwu dla kolegów, którzy wtedy grali na boisku, że opanowali nerwy i byli w stanie doprowadzić mecz do udanego końca. Z drugiej strony zawodnik na boisku nie myśli o presji, tylko skupia się na wypełnianiu zadań i to pomaga.

Siła tamtego zespołu tkwiła w olbrzymich możliwościach indywidualnych każdego z graczy. Z tamtej drużyny pochodzą przyszli mistrzowie świata jak Bartosz Kwolek czy Kuba Kochanowski, do tego większość chłopaków z rocznika 1997 gra w klubach PlusLigi i miała kontakt z seniorską reprezentacją. To była naprawdę silna drużyna, do tego panowała w niej wyjątkowa atmosfera. Nikt nie zamierzał sam wygrywać meczów, trenerzy w Spale zbudowali prawdziwy zespół.

Zawieszenie

Jeśli chodzi o epizod związany z meczem SMS-u Spała z SKS-em Hajnówka… do tej pory nikt mnie nie pytał o tamto zdarzenie, ale nie mam problemu, by o nim rozmawiać. Oficjalna wersja jest taka, że zostałem zawieszony na sześć spotkań za rzekome uderzenie rywala, ale prawda jest taka, że wtedy nikt nikogo nie uderzył, po prostu w pewnym momencie doszło do kilku mocniejszych słów pod siatką i przejść na stronę rywala. Sama kara nie zabolała mnie szczególnie, ale fakt, że zarzucono mi czyn, którego nie popełniłem – już tak. Na szczęście miałem wtedy wsparcie od najbliższych osób, a także moich trenerów z czasów gry w Warszawie, Krzysztofa Felczaka i Konrada Copa, którym bardzo dziękuję za wszystkie rozmowy w tamtym czasie i pomoc w trudnej sytuacji. Po takiej karze równie dobrze mogłem zostać wyrzucony ze szkoły, ale tak się nie stało, nie wyciągano dalszych konsekwencji. Dokończyłem SMS, zdałem maturę i od tamtego czasu nie wracam do tamtych wydarzeń.

Początki w PlusLidze

W pierwszym sezonie w PlusLidze, gdy występowałem w barwach Dafi Społem Kielce, nie grałem zbyt dużo, ale przydarzył się wygrany 3:1 mecz z MKS-em Będzin, za który otrzymałem nagrodę MVP. Musiałem wtedy zastąpić kontuzjowanego Macieja Pawlińskiego i można powiedzieć, że dzięki tej nagrodzie zrealizowałem ponad miarę swój cel na tamten sezon, bo nawet nie przypuszczałem, że na tym etapie kariery dostanę statuetkę dla najlepszego zawodnika meczu. Teraz, kiedy poniekąd wracam do PlusLigi, na pewno liczę na swoje szanse, ale każdy z przyjmujących zapewne myśli tak samo i po prostu muszę sobie zapracować dobrymi treningami na występy w pierwszej szóstce. Jeżeli mam grać w najbliższym sezonie, to po prostu muszę być lepszy od swoich kolegów z drużyny na treningach. Nie ma innej drogi.

Nowy klub

Niektórzy nie lubią, kiedy muszą dużo rozmawiać z trenerem podczas treningów, ale ja akurat bardzo to lubię, bo jestem młodym zawodnikiem i wiem, ze potrzebuję dużo porad i podpowiedzi na temat swojej gry, by spisywać się jak najlepiej. W trenerze Daszkiewiczu właśnie to mi bardzo odpowiada, bo dużo rozmawiamy na temat gry, dostajemy sporo wskazówek i wierzymy, że to przyniesie później efekty. Nasz trener ma bardzo dużą wiedzę na temat siatkówki, spory bagaż doświadczeń, a do tego zna bardzo wielu graczy z obecnego składu GKS-u i wie, jak należy do nas podchodzić w codziennej pracy. To na pewno sporo ułatwia.

Na boisku, w miarę upływu meczu, uwalniają się ze mnie emocje i coraz więcej jest w mojej grze uczuć. Ale trudno to u mnie jakoś sztucznie wywołać, najpierw muszę w pierwszych kilku akcjach po wejściu na boisko poczuć atmosferę meczu i poczekać na pozytywną energię, która pomaga całej drużynie. Podczas treningu tych emocji jest nieco mniej. Nie ma co ukrywac, że adrenalina meczowa bardzo pomaga, po to się w końcu trenuje, by ostatecznie wystąpić przed kibicami i podczas spotkania łatwiej jest wyrzucić z siebie wszelkie emocje.

Partner strategiczny
Partner Wiodący
Klub Biznesu
Partner Techniczny
Partnerzy
PlusLiga