Z nowym przyjmującym GieKSy porozmawialiśmy m.in. o czasach współpracy z Vitalem Heynenem i... odnawianiu butów.
Trzcianka
W moim rodzinnym mieście nie było możliwości rozwijania się pod względem siatkówki, stąd decyzja o wyjeździe do Bełchatowa już w okresie liceum. Wiedziałem, że w takiej małej miejscowości szansa na to, że ktoś cię zobaczy i zaprosi do gry na wyższym poziomie, jest mała. Poza tym, że był to nowy bodziec do pracy, dla mnie osobiście był to także punkt zwrotny. Wyjazd z domu w wieku 16 lat i życie w internacie było sporą zmianą i dużym przeżyciem. W barwach klubu z Bełchatowa sięgnąłem po dwa medale w rozgrywkach młodzieżowych, to był owocny okres i dobry czas do rozwoju jako sportowiec i jako człowiek.
Karate
Trenowałem w młodości karate, ale chyba nie była blisko tego, żebym ostatecznie wybrał ten sport, a nie siatkówkę jako sposób na życie. Wiedziałem, że siatkówka jest sportem, który da mi ciekawszą ścieżkę rozwoju, a poza tym po prostu bardziej ją lubiłem. Bardzo cenię sobie czas treningu karate, wtedy rozwinąłem się fizycznie i pracowałem mocno nad charakterem. Ale stając przed koniecznością wyboru swojej sportowej drogi, siatkówka wygrała dość zdecydowanie.
Bydgoszcz
To były inne czasy niż obecnie. Żeby dostać się do składu PlusLigowej drużyny, trzeba było włożyć w to mnóstwo wysiłku. Oczywiście nie twierdzę, że teraz nie trzeba go włożyć, aby móc reprezentować barwy PlusLigowych zespołów - według mnie po prostu było ciężej. Mieliśmy okazję grać w rozgrywkach drugiej ligi jako zaplecze seniorskiej drużyny z Bydgoszczy, a następnie w Młodej Lidze. Już wtedy trener Waldemar Wspaniały ściągał wyróżniających się zawodników z młodszego zespołu do drużyny występującej w PlusLidze i zabierał na wyjazdowe obozy przygotowawcze - dziś już nieco zapomniane, bo kluby mają już w swojej infrastrukturze wszystko, czego potrzebują do pracy w tym okresie.
Wokół siebie mieliśmy mnóstwo znakomitych postaci i trzeba było naprawdę postarać się, by zostać zgłoszonym do szerokiego składu zespołu na PlusLigę. Okres gry w Bydgoszczy ukształtował mnie jako siatkarza, mogłem patrzeć na doskonałych zawodników w akcji i czerpać z nich dla siebie jak najwięcej. Można wspomnieć chociażby Stephane’a Antigę, Marcina Wikę, Piotra Gruszkę, Grzegorza Szymańskiego, Wojtka Jurkiewicza i wielu innych graczy. Cieszę się, że miałem okazję poznać tych ludzi i pracować z nimi.
Czas pracy z Vitalem Heynenem był dla mnie trudny, przyznaję to szczerze, ale bardzo cieszę się, że spotkałem go na swojej drodze. W tamtych czasach wszystkie jego ingerencje w to, co prezentowałem na boisku, uważałem za coś niedobrego i niepotrzebnego, ale teraz, z perspektywy czasu, kiedy człowiek jest mądrzejszy, widzę, że odebrałem od niego wiele cennych lekcji i bardzo cenię sobie ten czas.
Tak blisko…
Można powiedzieć, że zaliczyłem hattricka, jeżeli chodzi o czwarte miejsca (śmiech), raz w Bydgoszczy i dwukrotnie w Zawierciu. Nie traktuję tego jako jakiejś lekcji, myślę, że za każdym razem robiliśmy wszystko, na co było nas stać w danym sezonie. W Bydgoszczy sam fakt znalezienia się w najlepszej czwórce ligi był sporym sukcesem. Potem, kiedy grałem w Zawierciu przez dwa sezony do roku 2020, tworzyliśmy zespół złożony z solidnych ligowców, który ktoś nazwał “ligową szarzyzną”.
I ta “szarzyzna” była w stanie wejść do półfinału PlusLigi, pokonać w pierwszym meczu ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, a w decydującym starciu wygrywać 2:0… Byliśmy blisko, a zarazem daleko, bo wszyscy wiemy, jakim zespołem jest ZAKSA i to pokazała w decydujących momentach. W ostatnim sezonie ligowym także była szansa na brąz ligi, ale lepsza okazała się ostatecznie Resovia.
Absolutnie nie odbieram tamtych meczów jako porażki. Cieszy mnie fakt, że byłem wtedy w zespole grającym o medale, występowałem na boisku i mogłem stanowić wartość dla drużyny swoją postawą w meczach - dla mnie osobiście jest to sukces. Te wspomnienia to dla mnie spora motywacja do dalszej dobrej pracy na treningach i w meczach.
Dla kogoś z zewnątrz fakt, że nie zdobyłeś medalu mimo szans na to, może oznaczać, że twoja praca nie przyniosła efektów, a ty widzisz to zupełnie inaczej. Przeszedłeś proces formowania się drużyny, towarzyszyłeś jej w okresach zwycięstw i porażek, budowałeś dobrą atmosferę, przeżyłeś wartościowy czas z ludźmi i nawiązałeś relacje. Nagrodą za dobrą pracę nie tylko jest krążek, ale też droga, która cię ukształtowała.
Katowice
Byłem nieraz z rodziną w Katowicach już wcześniej, przede wszystkim za czasów gry w Będzinie i Zawierciu, głównie po to, by zobaczyć atrakcje dużego miasta. Teraz nie zawsze mamy czas na zwiedzanie i poznawanie bliżej miasta, ale przyznam, że podoba mi się hasło “Katowice. Dla odmiany”, bo faktycznie bycie tutaj jest dla mnie miłą odmianą pod względem sportowym i personalnym.
Odnawianie butów
Zainteresowanie butami oraz ich odnową pojawiło się u mnie w okresie pandemii. Już wcześniej współpracowałem z pewną firmą, ale interesował mnie większy wpływ na to, co noszę i chciałem zacząć tworzenie na własną rękę. Poza tym pamiętamy, jak trudny był okres kwarantanny, każdy szukał sobie zajęcia, żeby nie zwariować i ja znalazłem właśnie takie. Musiałem poświęcić kilkanaście par własnych butów, żeby dojść do tego, jak najlepiej i najtrwalej wykonywać customizację butów i jak przeprowadzać ich renowację. Po jakimś czasie poczułem, że już jestem gotowy na to, żeby wyjść z tą aktywnością do ludzi - najpierw do znajomych i rodziny, a potem, podczas grania w Suwałkach, uznałem, że będzie to element mojej stałej aktywności zawodowej.
Lubię się wyróżniać i mieć odzież, która różni się od tego, co można dostać w sklepie, a odnawianie butów z elementem artystycznym pozwala na stworzenie czegoś unikalnego, nietypowego i skrojonego pod twoje potrzeby. Zabiegi renowacji butów są o wiele tańsze niż zaopatrywanie się w nowe „kiksy”. Praca z butami to dla mnie wielka przyjemność i odskocznia od typowego życia sportowca; lubię zamknąć się w swoim warsztacie i popracować nad zamówieniami - musiałem poświęcić trochę czasu i zebrać sporo wiedzy własnymi środkami, bo dojść do tego poziomu, ale było warto.