Poprosiliśmy naszego libero o stworzenie własnego Dream Teamu z zawodników, z którymi miał okazję występować podczas swojej kariery. Dustin Watten zgodził się bez wahania i przygotował bardzo ciekawe wspomnienia. Polecamy!

Miałem niewiarygodne szczęście trenować i rywalizować z wieloma fantastycznymi zawodnikami: złotymi medalistami rozgrywek klubowych i reprezentacyjnych, mistrzami świata i olimpijskimi czempionami. Ale układając tę drużynę, nie kierowałem się tylko sukcesami ani umiejętnościami, ale także charakterem i sercem! To dwie wartości, które są dla mnie bardzo ważne i których szukam u każdego kolegi z drużyny. Dla Polaków zapewnie też, bo widzę po swoich polskich braciach I siostrach, jak ogromne mają serca.

Rozgrywający: Micah Christenson (USA)

Zapewne wszyscy czytający te słowa oglądali nieraz w akcji Micaha, a co najmniej kojarzą jego nazwisko, ale chyba niewielu ludzi wie, co dokładnie czyni z rozgrywającego kandydata na najlepszego zawodnika na tej pozycji. Micah to facet, który pierwszy pojawia się w sali i ostatni ją opuszcza, a na parkiecie to zażarty miłośnik rywalizacji, który dba o to, by wszyscy członkowie zespołu byli na najwyższym poziomie zaangażowania i poświęcenia. Nieważne, czy jest na parkiecie, czy poza nim - z nim cała kadra USA jest lepsza, bo Micah zawsze da z siebie sto procent. Poświęca cialo, serce i głos podczas każdej akcji, a kiedy schodzi z pola gry, jest pierwszy do podania ręcznika koledze i udzielenia mu rady.

Najpiękniejsze u Micaha jest podejście do gry. Widziałem wielu wyjątkowych rozgrywających, którz zawstydzali swoich kolegów i wyżywali się na nich, kiedy nie byli zadowoleni z ich poziomu albo gdy zepsuli jakąś akcję. U Micaha nigdy nie zauważyłem takiego podejścia: on łączy doskonałe wyważenie pasji i entuzjazmu typowego dla wielkich zawodników, ale potrafi zachować chłodną głowę, kiedy sprawy nie idą dobrze. Ta mała, ale cenna cecha czyni go wyjątkowym liderem. Micah zostanie zapamiętany na długie lata, ale niewystarczająco wiele mówi się o jego zdolnościach przywódczych i profesjonalizmie. Jestem wdzięczny losowi, że mogłem być jego kompanem w reprezentacji kraju i uczyć się od niego.

Przyjmujący: Wojciech Żaliński (Polska)

Polscy kibice zapewne znają to nazwisko bardzo dobrze! Zakładam, że fani z USA czy Europy słyszą je po raz pierwszy. Występowałem w nim przez pierwsze dwa lata gry w PlusLidze w Czarnych Radom. Towarzyszyła mi spora nerwowość, bo nie miałem pojęcia, czy dorównam swoim poziomem do tak doskonałej ligi. Przeskok z francuskiej Ligue A1 do PlusLigi był dużą sprawą i zarazem sporym źródłem niepokoju. Ale to wszystko się zmieniło, kiedy zobaczyłem po raz pierwszy szeroki uśmiech Wojtka.

On bez wątpienia był jednym z powodów naszych świetnych występów w lidze. Niewiarygodna etyka pracy, charakter i siła lidera. Wielu ludzi kojarzy Żalińskiego z silnej ręki, zagrywki i umiejętności wznoszenia się na wyżyny w kluczowych chwilach meczu. Dla mnie jest największą siłą było dostrzeganie w porę chwil słabości swoich kolegów i to, jak umiał je "zmazać" dobrym żartem i uśmiechem.

Z nim w składzie byliśmy dziesięć razy mocniejsi, co łączy go mocno z Micah Christensonem. Zawsze wiedział, co powiedzieć i zrobić, gdy nadchodziły gorsze chwile sezonu i w nasze szeregi wkradała się panika. To prawdziwy lider, a jego czystość serca i niewiarygodne poświęcenie, by pomagać każdemu z kolegów to rzeczy, których nie widzi się u każdego siatkarza.  Dlatego czuję się dumny nazywać Wojtka swoim przyjacielem. Jeśli będziecie oglądali mecz z jego udziałem, przypatrzcie się uważnie, jak wielki wpływ wywiera na drużynę samą swoją obecnością i językiem ciała.

Przyjmujący: Paul Lotman (USA)

Kibice z Polski i USA zapewne wiedzą, że Paul był graczem ligi NCAA 2008 roku, uczestnikiem igrzysk olimpijskich w 2012 roku i zdobył wraz z Asseco Resovią Rzeszów trzy złote medale mistrzostw Polski. Spotkałem do po raz pierwszy w 2003 roku, kiedy nasze szkoły średnie rywalizowały ze sobą. Co tu dużo mówić, nie polubiłem go, i to z wzajemnością. W tamtych czasach nie lubiłem wielu swoich boiskowych rywali, ale w jego wypadku od pierwszego dnia walczyliśmy ze sobą naprawdę ostro.

Dwa lata później, gdy trafiłem na University of Long Beach State, okazało się, że Paul stał się moim kolegą z drużyny. Mieliśmy za sobą mnóstwo kłótni i małostkowych spięć, ale po latach gry ze sobą uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy z tej samej gliny. Żaden z nas nie był wyjątkowo utalentowany, nigdy nie byliśmy numerami jeden w zespołach, ale wyróżniała nas etyka pracy i zawziętość na boisku. Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie napędzać się wzajemnie, a nie przeciwko sobie i to zaowocowało jednym z najlepszym sezonów dla naszej uczelni.

Spędziliśmy ze sobą nieco czasu i nawet w chwilach, kiedy tylko podawałem piłki i nawet nie myślałem o załapaniu się do podstawowego składu na treningach kadry USA, on nieustannie mnie wspierał w chwilach największych spadków motywacji. A kiedy już udało mi się znaleźć się w trenującej kadrze, pomógł mi w utrzymaniu najwyższych standardów pracy. Nie dla swojego zysku, ale z chęci pomocy i wskazania mi właściwej drogi do rozwoju. Nie bał się mówić tego, co powinien powiedzieć w danej chwili.

Dawał z siebie wszystko na boisku i poza nim, niezależnie od roli, jaką miał pełnić w ekipie. Ta „rola” często wstrzymuje rozwój młodych graczy, nawet tych w pełni zawodowych. Paul zawsze wynosił swoje przygotowanie do meczu na najwyższy poziom i niezależnie od tego, czy miał szanse na występ w meczowej szóstce, jego umysł był przygotowany w stu procentach na pomoc drużynie. Ta doskonała mieszanka nieustannego dążenia do doskonałości i wykorzystywania całego potencjału, a jednocześnie godzenia się ze swoją pozycją w kadrze sprawiała, że Paul wywierał ogromny wpływ na zespoły, w których grał, a to przekładało się na wygrane mistrzostwa oraz turnieje z klubami i kadrą USA. Jego dziedzictwo będzie długo wspominane w Long Beach.

Atakujący: Matt Anderson (USA)

Atakujący to egoiści i chyba muszą tacy być. Muszą grać dobrze, dostawać dobre piłki, podejmować ryzyko, nawet jeśli nie zawsze jest ku temu miejsce i czas. Nawet najlepsi atakujący na świecie wydają się trudni we współpracy, kiedy coś nie wychodzi. Dlatego Matt jest na szczycie mojej listy atakujących. Może dlatego, że zawsze trenował jako przyjmujący, a nie typowy atakujący? Ale to oczywiście żart. On przez całe życie pełnił rolę przyjmującego i woli grać na tej pozycji, ale był w stanie na długie lata występować na prawym skrzydle i nigdy na to nie narzekał. Domyślacie się, że tak ogromna zmiana pozycji co sezon może być frustrująca, ale nie dla Andersona.

Matt zawsze jest pierwszy na treningu, mało tego, przyjeżdża na zajęcia co najmniej 90 minut wcześniej. Wykorzystuje ten czas na odpowiednie rozgrzanie ciała, a na samych treningach zawsze podnosi większe ciężary, niż zakłada plan. Resztę dnia zawsze poświęca na odpowiednią regenerację, by mieć pewność, że ciało i umysł będą gotowe do walki. Jego skupienie na każdym kolejnym treningu i spotkaniu to poziom profesjonalizmu dostępny dla mniej niż jednego procenta graczy. On daje przykład kolegom całym sobą: tym jak trenuje, jak walczy, jak potrafi się dostosować do każdych okoliczności. Wielu atakujących ma swoje ego, ale nie Matt. Zawsze przyznający się do błędu, zawsze uczący się, zawsze głodny gry jak dwudziestolatek zaczynający przygodę z poważną siatkówką. On podobnie jak Micah będzie pamiętany jako jeden z najlepszych amerykańskich siatkarzy w historii, przede wszystkim za to, kim jest, a nie za to, co osiągnął.

Środkowy: Jeff Jendryk (USA)

Jeff rozpoczyna swój trzeci rok w zawodowej siatkówce, tym razem w Polsce, ma już za sobą także 4 lata w pierwszej reprezentacji USA. Miałem ogromne szczęście spędzić z nim rok w Berlinie i mimo że dzieli nas niemal dziesięć lat, zdołaliśmy złapać ze sobą niemal natychmiast świetny kontakt. Jeff to pod względem fizyczności jeden z największych talentów na świecie i ma przed sobą wiele lat gry na najwyższym poziomie, ale uwielbiam go przede wszystkim za to, jak chętnie wychodzi naprzeciw potrzebom przyjaciół, znajomych z zespołu, a nawet przypadkowych ludzi.

Zapewniam, że w całej siatkarskiej społeczności, a i pewnie na całym świecie, nie ma nikogo takiego jak Jeff. Człowieka tak troskliwego i szczerego wobec każdego, kogo zna. Odznacza się wybitną etyką pracy i pasją do sportu, a przede wszystkim kocha trenować i rywalizować. To, że zadebiutuje w PlusLidze, jest dla mnie ogromną sprawą i wiem, że kibice klubu z Rzeszowa szybko zobaczą jego możliwości, a także godny podziwu charakter.

Środkowy: Rudy Verhoeff (Kanada)

Chyba najmniej znany gracz z tego zestawienia, nie doczekał się gry w PlusLidze, za to wystąpił z kadrą Kanady podczas igrzysk w Rio de Janeiro. Poznałem go we Francji, kiedy graliśmy w GFCA Ajaccio i wywarł na mnie ogromny wpływ. Wtedy był niewyróżniającym się środkowym, dziś gra na ataku, ale zawsze odznaczał się niezłomnością w siłowni i na parkiecie.

Podobnie jak Jeff Jendryk, Rudy to człowiek ogromnego serca, który dla swoich bliskich zrobi wszystko bez zastanowienia się. To jedyny znany mi siatkarz, który nieustannie gotował za dwóch i tym samych przygotowywał zawsze dwa razy więcej naleśników i kawy niż faktycznie potrzebował. Ale na szczęście tym drugim kompanem do posiłku byłem ja! To on najczęściej budził mnie w niedzielę rano swoim pukaniem do drzwi i zapachem przygotowanej kawy. Kiedy przyjechała jego rodzina, spędziłem z nią tyle czasu na wszelkich wycieczkach, obiadach i pomeczowych wieczorach, że spokojnie można by mnie było nazywać Dusty'm Verhoeffem.

Rudy nie zawsze trafiał do meczowej szóstki, ale nie stawiał swoich ambicji ponad zespół. Zawsze przychodził do pracy z wyraźnym celem bycia najlepszym w tym, co robi i dania z siebie wszystkiego, niezależnie od decyzji trenera w dniu meczu. Grałem z nim tylko przez rok, ale to wystarczyło, by wypracować z nim więź, która przetrwa do końca życia. To kolejna osoba w moim życiu, którą mam zaszczyt nazywać przyjacielem.