Mój Dream Team: Jakub Jarosz

21.02.2021 10:54

Tym razem o wybór swojego prywatnego dream teamu poprosiliśmy kapitana siatkarskiej GieKSy Jakuba Jarosza. Trzeba przyznać, że skomponowany przez niego zespół robi wrażenie.

To było wymagające zadanie, ale udało mi się wybrać drużynę złożoną z naprawdę wybitnych graczy. Niemal w całości polską, by pokazać, że mamy się kim pochwalić w siatkówce i nie trzeba szukać daleko, by znaleźć wielkich sportowców oraz godnych podziwu ludzi. Starałem się wybierać osoby, z którymi występowałem w różnych zespołach i prezentowały wysoki poziom sportowy, a zarazem takie, z którymi mam ciekawe wspomnienia

Rozgrywający: Miguel Angel Falasca

Absolutny top wśród zawodników, z którym występowałem w tej samej drużynie. Czas spędzony w Skrze Bełchatów był dla mnie okresem chłonięcia wszystkiego, co związane jest z siatkówką na najwyższym poziomie i brania wielkimi garściami z doświadczenia starszych kolegów z boiska, moich, co tu dużo mówić, siatkarskich idoli. Miguel imponował mi spokojem i opanowaniem, wiadomo było, że wszystko, co powie tym swoim niskim głosem, jest święte i niepodważalne. A przy tym nie było w nim ani krzty zarozumiałości ani pychy. Doskonały rozgrywający i pomocny człowiek, który wiedział, jak udzielać rad i spostrzeżeń tak, by druga osoba brała je natychmiast do siebie.

Pamiętam, że co tydzień spotykaliśmy się w czwórkę w kafejce internetowej i graliśmy w Counter Strike'a mecze starych na młodych: Miguel i Stephane Antiga kontra ja i Bartek Kurek, podobnie jak ja wchodzący do drużyny. Takie to były początki siatkarskiego e-sportu... To była świetna sprawa, że mimo wyraźnej różnicy wieku umieliśmy się tak dobrze integrować i spędzać czas razem poza boiskiem.

Atakujący: Mariusz Wlazły

Król jest tylko jeden, nie tylko dla mnie. Absolutnie najlepszy polski atakujący i zawodnik będący w światowej trójce na swojej pozycji. Mało tego, że jest wybitnym graczem i udowadniał to przez całą karierę, to nawet teraz prezentuje niezmiennie wysoki poziom i wyróżnia się na tle pozostałych, nieraz o wiele młodszych atakujących w PlusLidze. To wielka rzecz i nie wyobrażam sobie bez niego swojego Dream Teamu. Spędził właściwie całą karierę w PlusLidze, co sprawia, że lideruje w rankingu najlepiej punktujących siatkarzy naszej ligi z ogromną przewagą, ale myślę, że nawet gdyby spędził kilka sezonów za granicą, byłby bezapelacyjnie na tym pierwszym miejscu.

Kiedy myślę o Wlazłym, przypominają mi się czasy reprezentacji i telefoniczne żarty, jakie robiliśmy wraz z Michałem Winiarskim. Siedzieliśmy w pokoju, a Michał dzwonił do różnych siatkarzy – najczęściej kadrowych żółtodziobów - udając dziennikarzy znanych gazet sportowych i wyciągał od nich ciekawe smaczki z zespołów, w których występowali. Ja i Mariusz musieliśmy zakładać poduszki na głowę, by nikt przez telefon nie słyszał, jak pękamy ze śmiechu! To były kapitalne żarty, na które nabrał się niejeden znany i mniej znany zawodnik.

Środkowi: Marcin Możdżonek, Robert Szczerbaniuk

Pierwszy środkowy do mojej drużyny marzeń to nikt inny, jak nasz polski wieżowiec Marcin Możdżonek, który odpowiadałby za szczelny blok. I od razu przypomina mi się historia z Pucharu Świata 2011, w którym Marcin był bardzo blisko zdobycia nagrody dla najlepszego blokującego turnieju. Dlatego umówiliśmy się, że w dwóch-trzech ostatnich meczach przy udanym podwójnym bloku zawsze będziemy wskazywać na „Możdżona” jako tego, który zablokował rywala, nawet jeżeli było zupełnie inaczej. I faktycznie, to nasze cieszenie się z bloków Marcina sprawiło, że dodano mu kilka punktów blokiem, których na pewno nie zdobył. Opłaciło się, bo nagroda dla blokującego trafiła właśnie do niego.

Miałem problem z drugim środkowym, bo celowałem w zawodnika „kręcącego” w ataku na wszystkie strony. Wielu było doskonałych kandydatów, ale ostatecznie wyróżniłem Roberta Szczerbaniuka, z którym grałem w ZAKSIE. Pamiętam, jak oglądałem jego mecze w czasach, gdy klub z Kędzierzyna-Koźla zgarniał w kraju wszystko, co było do wygrania. Choć wtedy kibicowałem akurat największym rywalom ZAKSY, czyli AZS-owi Częstochowa, z którym mój ojciec zdobył w 1999 roku ostatnie mistrzostwo Polski w historii tego klubu. Podziwiałem Roberta i jego świetne „zawinięte” zagrywki, a potem miałem okazję i wielką przyjemność zagrać z nim w jednym klubie. To przedstawiciel pokolenia, które budowało sukcesy polskiej siatkówki właściwie od podstaw, choć samo nie zdobyło na niwie międzynarodowej zbyt wiele. Tym bardziej zasługuje ono na wspominanie i wyróżnianie.

Przyjmujący: Michał Winiarski, Bartosz Kurek

Każdy zna jego zalety Michała jako zawodnika i doskonale wie, co dawał swoją obecnością na boisku. Do tej pory wydaje mi się niewiarygodne, że Michał potrafił obić blokujących z absolutnie każdej pozycji. Drugi, trzeci metr – bez znaczenia, on zawsze potrafił wyczuć, jak zachowa się rywal i jak trafić w palce przeciwnika tak, by nie miał szans na obronę. Zawodnik kompletny, bez słabych punktów. Do tego miał inną imponującą cechę, niekoniecznie związaną ze sportem: znał na pamięć tysiące radiowych hitów i umilał nam życie, śpiewając je podczas jazdy autokarami. Śmialiśmy się, że gdyby miał taką pojemną głowę do innych rzeczy poza piosenkami, mógłby spokojnie recytować encyklopedię z pamięci.

Bartek co prawda już nie gra od jakiegoś czasu na przyjęciu, ale starałem się skomponować swój zespół tak, by obok przyjmującego odpowiedzialnego za odbiór zagrywki stał „killer” w ataku, a Bartosz bez wątpienia jest wybitnym atakującym. Zresztą według mnie miał taki moment w karierze, w którym zaliczył się do ścisłego grona kilku najlepszych przyjmujących na świecie, dlatego niczego nie można mu odmawiać na tej pozycji. Jednak podjął on wybór o powrocie na prawe skrzydło i jak wiemy, to się mu bardzo opłaciło.

Co ciekawe, Bartosz na początku swojej kariery znalazł się na przyjęciu poniekąd przeze mnie. Graliśmy razem w Kędzierzynie-Koźlu, Bartek był drugim atakującym, ja przyjmującym i akurat trafiłem do pierwszej szóstki zespołu. Pech chciał, że na rozruchu przed meczem chciałem pokazać Marcinowi Mierzejewskiemu podskok, jaki zrobiłem do jednego z ataków po prostej... i zrobiłem to tak, że skręciłem kostkę. Efekt był taki, że musiałem odpocząć dwa tygodnie od grania, a na przyjęciu musiał mnie zastąpić Bartek. I jak się okazało, poradził sobie na tyle dobrze, że został na tej pozycji na kolejne kilka lat, a ja na swoją szansę musiałem czekać do play-offów, gdzie grałem, ale już na ataku.

Libero: Paweł Zatorski

Kolejna pozycja, na której dużych nazwisk jest wiele i na wspomnienie kilku z nich miałbym przygotowane całe morze anegdot, ale mój wybór jednak pada na Pawła, zawodnika na swojej pozycji absolutnie wybitnego, kto wie, czy nie najlepszego w dotychczasowej historii naszej siatkówki. Oczywiście to nie oznacza umniejszania zasług takich graczy jak Krzysztof Ignaczak czy Piotr Gacek, obaj mieli swoje ogromne zalety, ale stawiam na gracza najbardziej kompletnego. Jego spokojny styl gry podoba mi się najbardziej, nawet jeżeli nie daje on wielu spektakularnych obron.

Trener

I to jest dopiero wyzwanie – znaleźć trenera, który by takim zespołem pokierował... Jestem wielbicielem pracy wielu trenerów, z którymi zetknąłem się na swojej drodze, dlatego trudno wybrać jednego. Zarówno Andrea Anastasi, jak i Daniel Castellani mieli olbrzymi wpływ na mój siatkarski rozwój, podobnie jak Vital Heynen, który pracował ze mną w Bydgoszczy. Jeśli mam być szczery, to nie ograniczę się do jednego z nich – biorę całą trójkę! Nie mam pojęcia, jak zmieścić takie trzy osobowości w jednym sztabie szkoleniowym, ale skoro jest to drużyna marzeń, to właśnie taki sztab bym sobie wymarzył. Spokój Castellaniego i jego cenne rady, umiejętności taktyczne i charyzma Anastasiego plus niekonwencjonalność Heynena i jego pierwiastek szaleństwa – to według mnie bardzo dobre połączenie.

Tagi:
Jakub Jarosz
Partner strategiczny
Partner Wiodący
Klub Biznesu
Partner Techniczny
Partnerzy
PlusLiga