Nowy Trójkolorowy: Jan Firlej

09.09.2019 11:02

Nasz rozmówca - miło młodego wieku - ma za sobą wiele ciekawych doświadczeń, związanych nie tylko z siatkówką. Poznajcie Nowego Trójkolorowego - Jana Firleja.

Początki

Próbowałem wielu różnych sportów. Rodzice nigdy nie uprawiali sportu wyczynowo, ale zawsze spędzali czas aktywnie, a mama na studiach grała w piłkę ręczną. Pierwszym, którym zająłem się bardziej poważnie, był tenis ziemny, który uprawiałem przez trzy lata w Radomiu, potem grałem w piłkę nożną przez dwa lata, a ostatecznie skończyło się na siatkówce, która po prostu spodobała mi się najbardziej. Ale mam za sobą także windsurfing, jako że mój tata do dzisiaj jest zapalonym windsurferem i kiedy byłem dzieckiem, zabierał mnie na wyjazdy, gdzie próbowałem swoich sił na desce. Dawno już nie pływałem, ale podstawy pamiętam do dzisiaj. Zwrot przez rufę, przez dziób, utrzymanie się i płynięcie przy mniejszym wietrze – to wszystko sprawiało naprawdę dużą frajdę i satysfakcję, że umiem poradzić sobie w takich warunkach.

Sezon w Belgii

Aalst to miasto zdecydowanie mniejsze od Katowic, liczy około 80 tysięcy ludzi. Ale to też było miejsce dobre do życia: może nie miało zbyt wielu atrakcji, ale miało ładny, urokliwy rynek, a takie miejsce zawsze ubarwia miasto. Sportowo zyskałem na tym wyjeździe i nie mam w tym względzie żadnych wątpliwości: grałem właściwie we wszystkich meczach od początku do końca, do tego na kilku frontach, także międzynarodowych. Sprawdziliśmy się najpierw w eliminacjach do Ligi Mistrzów, gdzie niestety ulegliśmy hiszpańskiemu CV Teruel po złotym secie, ale już w Pucharze CEV poszło nam lepiej. Po raz kolejny spotkaliśmy tam klub z Teruel i tym razem ich pokonaliśmy, co było satysfakcjonujące.

Odpadliśmy dopiero w ćwierćfinale Pucharu po dwumeczu z Galatasaray Stambuł, które zapewne kilkukrotnie przebijało nas budżetem. Ale zagraliśmy naprawdę nieźle, w drugim spotkaniu wygraliśmy 3:2, ale Galatasaray wygrało w pierwszy meczu 3:1 i to ono awansowało. Do tego zagraliśmy w finale Pucharu Belgii przy aż 12 tysiącach widzów, co było fantastycznym przeżyciem. Mecze, które tam rozegrałem, dały mi sporo doświadczenia i pewności siebie.

Polska kolonia

To nie był taki typowy wyjazd zagraniczny. W Lindemans Aalst grali jeszcze Patryk Strzeżek, Janusz Górski i Adrian Staszewski. Do tego koledzy z Polski mieli w Belgii swoje żony lub dziewczyny, dlatego „polska” grupa w Aalst była naprawdę mocna. Świadomość tego, że mam w razie czego zapewnioną pomoc rodaka, dawała duży spokój. Ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zagrać w klubie, gdzie byłbym jedynym Polakiem i nie miałbym takiego wsparcia. Nie należę do osób bojaźliwych, a taka szansa to okazja do ciekawej sportowej przygody.

Uczeń - mistrz

Kiedy przychodziłem do klubu z Warszawy, byłem świeżo po zakończeniu rozgrywek młodzieżowych i to była moja pierwsza styczność z graniem na wysokim poziomie. Teraz jest trochę inaczej, czuję się pewniejszym zawodnikiem, ale faktycznie złożyło się tak, że w warszawskim AZS-ie grałem z wyraźnie starszym Pawłem Zagumnym, a tutaj będę rywalizował z Maćkiem Fijałkiem. To doświadczony rozgrywający, którego z pewnością będę podpatrywać.

Dziwne mistrzostwa

Szykuje się mały powrót wspomnieniami, bo moje pierwsze spotkanie z trenerem Daszkiewiczem to obóz kadry do lat 23 w Zakopanem, gdzie obecnie trenujemy. To był ciekawy, owocny okres współpracy, ale z różnych względów nie byliśmy w stanie pokazać na mistrzostwach świata tej kategorii wiekowej swojego potencjału. W Egipcie właściwie całą drużynę dopadła tzw. jelitówka, która pokrzyżowała nasze plany na ten turniej. Zdarzało się, że nie wszyscy z zespołu mogli dojechać na mecz, właśnie z powodu „klątwy faraona”. Być może gdybyśmy mieli pełny, zdrowy skład do dyspozycji, tamte mistrzostwa potoczyłyby się inaczej.

Zasady, jakie panowały w tamtych rozgrywkach, były specyficzne i nie miały zbyt wiele wspólnego z siatkówką. Nic dziwnego, że potem do nich nie wracano i zastanawiam się, dlaczego testowane takie pomysły na tak ważnym turnieju jak mistrzostwa świata. Przypomnę, że wtedy graliśmy do czterech wygranych setów po 15 punktów, do tego po zagrywce trzeba było wylądować przed linią 9. metra, dlatego serwis z wyskoku tracił swoją moc. Pamiętam, że jedną z zasad miało być także lądowanie przed linią 3. metra po ataku z drugiej linii, ale ostatecznie działacze FIVB nie wprowadzili tej reguły. I bardzo dobrze, inaczej byłby zupełny kabaret.

Pierwsze wrażenia

Mamy ciekawe zbudowaną drużynę pod kątem osobowości i jak na razie dogadujemy się bardzo dobrze. Pierwsze tygodnie mijają nam na zgrywaniu się, a przede wszystkim na wzajemnym poznawaniu się. Musi upłynąć trochę czasu, zanim osiągniemy pełne porozumienie, ale nie narzekamy na to. Katowice bardzo mi się podobają: to miasto mniejsze od Warszawy, gdzie mieszkałem trzy lata, ale niczego mi tutaj nie brakuje, do tego korki w godzinach szczytu są tutaj zdecydowanie mniejsze niż w stolicy i nie stwarzają tak dużych problemów w codziennej logistyce.

Lektury

Zawsze lubiłem czytać książki, choć muszę przyznać, że w ostatnich miesiącach trochę się pod tym względem „zapuściłem” i będę musiał wrócić do regularnego czytania. Sięgam po pozycje o różnej tematyce: często są to biografie czy autobiografie sportowców, ale nie tylko. Jeżeli tylko jakaś książka przykuje moją uwagę, to zabieram się za nią. Po prostu lubię tak spędzać czas, na spokojnie, z dobrą kawą i książką.

Dobrze zapamiętałem wydaną jakiś czas temu biografię Kuby Błaszczykowskiego, to jedna z moich ulubionych książek tego rodzaju. Z nowszych rzeczy bardzo spodobał mi się „Tatuażysta z Auschwitz” Heather Morris – bardzo wciągająca, historyczna powieść, która chyba nie potrzebuje obecnie wielkiej reklamy, bo stała się bestsellerem.

Tagi:
Jan Firlej
Partner strategiczny
Partner Wiodący
Klub Biznesu
Partner Techniczny
Partnerzy
PlusLiga