Andrzej Zahorski: O sukcesie decydują detale

29.09.2016 13:15

Autor: Jakub Bochenek

Dzisiaj wpływ na końcowy wynik ma całość logistyki skupionej wokół drużyny. Przygotowanie motoryczne jest jednym z filarów - mówi trener przygotowania fizycznego siatkarskiej GieKSy.

Już w najbliższą niedzielę meczem z Łuczniczką Bydoszcz GKS zadebiutuje w PlusLidze. Tym samym dla naszej drużyny zakończy się 9-tygodniowy etap przygotowań. W tym czasie nad formą naszych zawodników czuwał Andrzej Zahorski, jeden z najlepszych specjalistów od przygotowania motorycznego. Trener Zahorski swego czasu pracował z Asseco Resovią Rzeszów, a ostatni sezon spędził w rosyjskim Biełogorie Biełgorod, z którą zdobył brązowy medal Superligi.

Kilkanaście lat temu sztab szkoleniowy siatkarskiej drużyny składał się z dwóch trenerów i fizjoterapeuty. Teraz standardem w niemal każdym zespole są także statystycy, analitycy i specjaliści od przygotowania fizycznego. Z czego wynika ta przemiana?

- Wydaje mi się, że z profesjonalizacji siatkówki i bardziej poważnego podejścia do dyscypliny, która wymaga zwracania uwagi na szczegóły. Każdy może dojść do pewnego poziomu, ale o przeskoczeniu na wyższy stopień decydują detale. Jest ich tak wiele, że jedna czy dwie osoby nie są w stanie zająć się wszystkim. Dlatego jest potrzeba zatrudniania kompetentnych osób na stanowisku statystyka, psychologa, trenera przygotowania fizycznego czy dodatkowego fizjoterapeuty. W przypadku tego ostatniego trudno sobie wyobrazić, żeby zajmował się po treningu wszystkimi czternastoma zawodnikami. Sam nie wyrobi się czasowo.

Często zapomina się o roli przygotowania fizycznego. Można określić w procentach jaka to składowa sukcesu?

- Nie da się tego zrobić. Od zawsze powtarzam, że na wynik całego zespołu nie wpływa wyłącznie osoba pierwszego trenera. Wiem, że podpadnę niektórym szkoleniowcom, zwłaszcza starszej daty, ale tak uważam. Dzisiaj wpływ na końcowy wynik ma całość logistyki, która wpływa na funkcjonowanie drużyny. Wspomnieliśmy o osobach, które są w sztabach, ale jest też zarząd, który pozyskuje pieniądze od sponsorów. Są kibice, którzy robią atmosferę i w kluczowych momentach potrafią niesamowicie pomóc. Szczegółów decydujących o końcowym rezultacie jest tak wiele, że trudno to podzielić na skalę procentową.

Największe sukcesy odnosił pan z Asseco Resovią Rzeszów. Jak trafił pan na Podkarpacie?

- Jak to często w życiu bywa - przez przypadek. Po zakończeniu studiów zapukałem do drzwi prezesa klubu żużlowego Wiesława Wilczyńskiego i powiedziałem mu, że szukam pracy. Był zdziwiony moim bezpośrednim podejściem, bo odwiedziłem go w niedzielę. Zaprosił mnie do środka i w związku z tym, że niegdyś uprawiał lekkoatletykę, podobnie jak ja, wywiązała się dyskusja. Następnego dnia zostałem zatrudniony w Polonii Piła. Po kilku latach drużyna przestała istnieć i wówczas spotkałem Jana Łojewskiego, który zaproponował mi posadę masażysty w klubie siatkarskim Joker Piła. Tam zaczęła się moja przygoda z siatkówką. Byłem w tym klubie kilka lat, potem pracowałem trochę z lekkoatletami. Później otrzymałem propozycję pracy już jako osoba od przygotowania motorycznego i tak trafiłem do Rzeszowa.

W ciągu czterech lat spędzonych w Rzeszowie zdobył pan trzy mistrzostwa Polski i jedno wicemistrzostwo. W tym czasie jeszcze lepiej „nauczył” się pan siatkówki?

- Nauka jest cały czas. Nawet, jeśli się coś już potrafi czy o czymś się słyszało, to przerzucenie tego na warunki rzeczywiste to długa i ciężka droga. Co roku trzeba szukać nowych rozwiązań. Dla każdego zespołu będzie on inny i musi się zmieniać co sezon. Przychodzą nowi zawodnicy, zmieniają się realia czy możliwości klubów. Zawsze trzeba odnajdywać się w otaczającej rzeczywistości, znaleźć wspólny język z zawodnikami i przekonać ich do pewnych nowych form przygotowania się i podtrzymania swojej sprawności fizycznej.

Ostatni sezon spędził pan w Biełogorie Biełgorod. Jak bardzo specyfika rosyjskiej ligi różni się od polskiej?

- Każda liga, francuska, niemiecka, włoska czy rosyjska różni się od polskiej. Wszyscy grają w siatkówkę „na trzy”, ale realia każdego kraju są takie, a nie inne. Sezon w Rosji to była bardzo ciekawa przygoda, choć zdarzały się sytuacje, którymi byłem zaskoczony. Zarówno pozytywnie, jak i negatywnie.

Przyjęło się, że w Rosji „katuje” się zawodników. To prawda?

- Byłem tylko w jednym klubie i to tylko przez sezon. To zdecydowanie za mało, by ocenić specyfikę ligi rosyjskiej.

Odetchnął pan z ulgą wracając do PlusLigi?

- Nie podchodzę do tego w ten sposób. W naszym zawodzie, podobnie jak u zawodników jest tak, że miejsce pracy zmienia się bardzo często. Czasami co rok. Nigdy nie mówię, że w tym klubie było lepiej czy gorzej. W każdym klubie jest inaczej. Trzeba dostosować się do warunków panujących w danym miejscu i realizować zamierzone cele, które stawia się przed sezonem.

Za kilka dni rusza sezon PlusLigi z 16 zespołami. Jak przygotować drużynę na to, by fizycznie wytrzymała taką dawkę?

- Robimy wszystko, aby jak najlepiej przygotować zespół do PlusLigi, by wygrał jak najwięcej spotkań. Nie twierdzę jednak, że mam na to przygotowaną receptę. Często przypomina to rosyjską ruletkę. Raz się uda, raz nie. To nie jest matematyka, gdzie dwa plus dwa daje cztery. Nie ma złotego środka czy sposobu treningów, który gwarantowałby w jakimś okresie dobry wynik. Potrzebny jest upór, konsekwencja i dobra praca. Wtedy o wiele łatwiej przygotować się na taką dawkę ligowego grania.

Partner strategiczny
Partner Wiodący
Klub Biznesu
Partner Techniczny
Partnerzy
PlusLiga